wtorek, 30 października 2012

Wieczna walka.. z wiatrakami..


Nie jest mi łatwo walczyć.. wbrew pozorom walczę nie tylko z chorobą ale i mężem. To smutne, że zamiast wsparcia otrzymuje ciągłe wymówki i ciągle się potykam o kłody rzucane mi pod nogi.
Czasami zastanawia się czy mój mąż jest świadomy tego, jak bardzo jego upór szkodzi nam wszystkim? Przecież ja bym chciała aby moje dziecko było zdrowe jak ryba! Przecież ja bym wszystko oddała aby nie trawiła go żadna alergia.. Ach! No tak.. bo to o alergie chodzi.. Od samego niemal narodzenia borykamy się z tym problemem.. lekarze zawyrokowali alergię pokarmową sprawiając iż przez blisko rok przebywałam na diecie bezmlecznej, a później? Później było jeszcze gorzej, bo ja nie chce na siłę wpakowywać w dziecko produktów wątpliwych, które z kolei bardzo chętnie podawałby mój małżonek.. I o to się rozchodzi.. O to, że ja patrząc na skórę synka załamuję się i kurczowo usiłuję znaleźć przyczynę, kosztem podawania mu produktów podejrzanych, którymi są: nabiał, miód, witamina C czy też inne.. Ale mój P jest innego zdania.. I mimo, że zgadza się ze mną, że mały wygląda tragicznie, to jednak jest przeciwko moim zabiegom..

Nie napisałam o co chodzi mojemu mężowi, to nie tak, że on chce źle dla naszego dziecka. Po prostu on uważa, że przesadzam i że moje ograniczenia tylko szkodzą małemu. Że nie uchronię go od dziadostwa na świecie i że odrobina alergenu go tylko wzmacnia. Ja się z nim zgadzam, ale nie potrafię patrzeć na skórkę mojego dziecka i chcę, usiłuję coś zrobić w tym kierunku – aby nie było tak źle jak jest!
 Czarę przeważyła opinia lekarza, który uważa, że natychmiast powinniśmy poddać malca testom alergicznym mieszanym z krwi. I mimo, że ja wiem, że one są niekoniecznie wiarygodne, zresztą wiarygodne są chyba dopiero po 3 roku życia, to jednak chciałabym je wykonać. I wiem, że nie jest to tania impreza, to jednak chce! Ale nie mój mąż, który uważa, że to nic nie da, że nie ma sensu wyrzucać pieniędzy.. Ja już sama nie wiem co o tym myśleć.. ale wolałabym wiedzieć czego unikać a co jest dozwolone. Może, mam cichą nadzieję, że testy wykazałyby brak alergii na nabiał a ja wyzbyłabym się tej fobii? Bo przyznaję, jestem bardzo podejrzliwa co do niego..
Wczorajsza wizyta utwierdziła mnie w przekonaniu, ze moje dziecko jest jednak alergikiem i to niemałym.. wszystkie objawy świadczą o alergii na roztocze (świąd, zapchany nos, kaszel gdy leży), to wszystko sprawia, że budzi się i jest rozdrażniony.. Jedno jest pewne, czeka mnie poważne sprzątanie, zakup pościeli antyalergicznej i wyrzucenie możliwych dywanów..
Wiele przepraw jeszcze przed nami.. ale nie poddaję się i walczę dalej.. walczę o lepsze samopoczucie i byt mojego synka, bo on jest dla mnie najważniejszy..

A tutaj mój zdolniacha, aj.. jaki on się zrobił rozgarnięty!


czwartek, 25 października 2012

O agresywności i realkcjach rodziców

Właśnie wczoraj zetknęłam się po raz pierwszy z agresywnością dziecka zupełnie małego, takiego.. niespełna dwuletniego. I mimo, że czytałam o tym i to dość niedawno w jednej z książek Tracy Hogg to pierwszy widziałam to naocznie.. Co gorsza dotyczyło to bezpośrednio mojego synka!
Prosty oto obrazek..mama idąca z synem (21 m-cy) i córką..z drugiej strony - druga mama z synem (16 m-cy). Chłopcy się znają, są sąsiadami, mamy spotykają się regularnie, często dzieciaki wychodziły razem, ale od września wiele się zmieniło. Obie mamy poszły do pracy a dzieciaki już nie miały tyle okazji co wcześniej do wspólnej zabawy. W końcu obie mamy stanęły przed sobą na odległość 2 kroków i rozpoczęły rozmowę, jedna z mam - ja, trzymałam Tymcia za rękę (uwielbiam te chwile, kiedy mały sam podaje rączkę bo chce iść ze mną..) a drugi chłopczyk ni stad ni z owąd zaczyna kopać Tymcia! Dosłownie, podszedł do niego tak blisko, że był w stanie go kopnąć i to nie raz. Tymek na szczęście odruchowo cofnął się w tył na co Samuel, bo takie imię kolegi nie zaprzestał agresywnych gestów bo podszedł i pchnął Tymcia, pchnął go na tyle, że ten zachwiał się na nóżkach. Na szczęście stałam za nim, więc oparł się na moich nogach.
Reakcja dzieciaków? Tymek: mocno zdziwiony, naprawdę wyglądał na zszokowanego i.. zaskoczonego! Nie wiedział co się dzieje aczkolwiek nie zareagował w żaden sposób a Samuel? Był bardzo z siebie zadowolony, buzia uśmiechała mu się od ucha do ucha.
Reakcja mamy? Ja - stałam i obserwowałam, w końcu nie ja powinnam dyscyplinować nieswoje dziecko, a mama Samuela? Co prawda powiedziała że nie wolno, ale jak widać nie poskutkowało, no i uważam, że jej reakcja była zdecydowanie powściągliwa..
Może jestem zbyt wymagająca, ale po przeczytaniu owej książki uważam, że inaczej mama Samcia powinna postąpić. Oczekiwałam innej reakcji. No ale jak powiedziałam: nie jestem od wychowywania cudzego dziecka, mam swojego i zdecydowanie będę potępiać zachowanie agresywne swojego dziecka. Nie mówię o żadnym biciu czy czymś w tym rodzaju, jestem ostatnią osobą, która uważa to za wychowawcze, ale pacyfikacja słowna i to taka, która w żaden sposób nie odbiera szacunku do dziecka - jak najbardziej!

środa, 24 października 2012

Coś się kończy, by coś innego mogło się zacząć..


Dokładnie tak postanowiłam podchodzić do kwestii o której dzisiaj chce napisać..
Od kilkunastu dni zauważam dużą zmianę w zachowaniu mojego syna, nie jest już dzidziusiem a coraz żwawszym, doroślejszym małym mężczyzną. Od kilkunastu dni jego zachowanie jest inne, czytelne a wszystko co robi – robi w określony (dla siebie) celu. Od niedawana zaczął naśladować odgłosy zwierząt, na szczęście ten cykl powtarza się codziennie i z każdym dniem coraz lepiej mu to wychodzi. Potrafi już naśladować kotka, psa i owieczkę. Doskonale rozumie czego nie wolno i usiłuje mną manipulować. To takie naoczne! Wymusza, naciąga, dąży do swojego. Ma charakterek :)
To co jednak mnie zupełnie zaskoczyło, bo spodziewałam się oporów, bo myślałam, że będzie ciężko, bo… tyle się nasłuchałam, to fakt, że mały sam z siebie powoli rezygnuje z piersi. Zaskoczyło mnie to bardzo. Już dawno zrezygnowaliśmy z karmienia dziennego zostawiając jednak karmienie na noc i nad ranem o 5.00 – 5.30 rano. Jak się okazuje moje „maleństwo” już na dobre odstawiło się od karmienia wieczornego i zamiast cyca woli bawić się pępkiem mamy czy też tatuażem.. A poranne? Często gęsto zwyczajnie przesypia i zdarza się, że je co drugi dzień.. Powoli dochodzi do tego, że pokarm zanika i zbliżamy się ku końcowi. Nie martwi mnie to, cieszę się, że sam wie kiedy mu karmienie służy a kiedy nie. Nie będę go trzymać na siłę przy cycu, ale.. no właśnie jest jedno jedyne ale.. Na moment odstawienia wybrał kiepski pod względem pogodowym i okres typowo grypowy a co za tym idzie szalejące wirusy i bakterie. Nie od dziś wiadomo, że dziecko nawet, gdy spożywa niewielkie ilości mleczka mamy otrzymuje przeciwciała a skoro z niego rezygnuje to owe przeciwciała musi sam wytworzyć a na to potrzeba czasu. Mam tylko nadzieję, że szybciutko zbuduje swoją barierę i nie nabawi się w międzyczasie żadnej infekcji.

wtorek, 2 października 2012

Powracające jak bumerang..

Jest taki jeden temat.. bardzo kontrowersyjny, wzbudzający ogrom emocji, pojawiający się zawsze w celu zmydlenia bądź zatuszowania tego co dzieje się w polityce. Ten temat to.. aborcja.
Niedawno znowu kwesta ta wypłynęła na światło dzienne, co rusz osoby znane wypowiadają się na ten temat i obecnie przeżywa sie wypowiedź Ani Przybylskiej, która opowiada się za możliwością pozostawienia decyzji kobiecie.. Wszyscy są w szoku, bo jak ona mogła tak powiedzieć, ona? matka trójki dzieci? To przecież nie przystoi, ale moment - zastanówmy się.. Czy naprawdę chcemy aby o naszym ciele, naszym umyśle i sercu decydowali inni? Najczęściej niestety mężczyźni? Czy oni zdają sobie sprawę z tego, czego oczekują, wymagają? A wreszcie, czy sami byliby w stanie udźwignąć ten ciężar? Ciężar niechcianego dziecka?
Osobiście sama skłaniam się ku możliwości decydowania o sobie, bo czy nie byłoby lepiej? Czy nie dążymy do tego aby matki nie zabijały nowonarodzonych maluszków? Sama jestem mamą, nie wyobrażam sobie życia bez synka, ale czy będąc w jednej z tych sytuacji byłoby identycznie?

Sytuacja 1. Padasz ofiarą gwałtu, lęk, strach, obrzydzenie do siebie i swojego ciała, siniaki i guzy się zabliźniają, ale ciągle myślisz, ciągle wspominasz, całe życie masz już wyrwę w sercu, umyśle, duszy.. I w końcu dowiadujesz się, że jesteś w ciąży, że spodziewasz się dziecka.. oprawcy! Czy byłabyś w stanie nosić je przez 9 m-cy, czy wychowywać i patrząc w jego twarzyczkę doszukiwać się TYLKO swoich cech i swojego podobieństwa.. Bo przecież nie oprawcy.. Czy w takiej sytuacji kobiecie powinno zabronić się zdecydować o sobie i swojej przyszłości? Na dzień dzisiejszy powiem: ja bym się zdecydowała, ale czy faktycznie nie miałabym z tym problemu gdyby mnie to spotkało? Nie wiem..

Sytuacja 2. Jesteś kobietą oczekującą upragnionego maluszka, wiesz, że rośnie, kochasz go z dnia na dzień i nagle okazuje się, że maluch jest chory.. Cały świat wali Ci się na głowę, lekarze nie dają złudzeń - dziecko będzie chore, będzie wymagało opieki przez całe życie.. Musisz zrezygnować z planów, z życia jakie do tej pory prowadziłeś, musisz cały świat podporządkować choremu dziecku.. Nawet nie to jest najgorsze, tylko fakt, że przyjdzie właśnie Tobie pochować swoje dziecko, przeżyć jego śmierć.. ale nie.. to nie jest najgorsze.. najgorsza jest świadomość, że gdy Ty umrzesz, a może się tak stać - Twoje dziecko zostanie samo, bez pomocy, bez wsparcia.. Czy wobec powyższego nie powinno się pozwolić zdecydować rodzicom o przyszłości dziecka wcześniej, zanim przyjdzie na świat.. Skazywać je na wieczną walkę i życie w "klatce" swojego świata? Czy sam chciałbyś tak żyć? Ja nie.. wolałabym aby rodzice wówczas nie pozwolili mi się urodzić..W tym momencie: biorąc tylko moją stronę, moją jako matki a nie dziecka - decyduje się, ale czy będąc w takiej sytuacji wzięłabym tą odpowiedzialność na własne barki - nie wiem..

Jest wiele sytuacji bardziej lub mniej tragicznych, każdego dnia kobiety muszą decydować nie tylko o sobie, dlatego uważam, że powinna mieć możliwość wyboru.. Czy nie lepiej aby taka kobieta objęta była  fachową, psychologiczną pomocą, która pomoże zrozumieć jej sytuacje, odnaleźć się w niej i dopiero zdecydować. Jestem pewna, że wówczas 80% takich decyzji na nie, zostałoby cofniętych..

Sama jestem osobą "wierzącą i praktykującą", - tak to się teraz mówi. Nie uznaje kościoła jako instytucji a Kościół jako wspólnotę, do Kościoła chodzę z potrzeby serca a nie "bo tak wypada", "bo co sąsiedzi powiedzą" itd. Kościół zawsze będzie stał na straży życia poczętego i dobrze! Uważam jednak, że nie powinien wtrącać się w tą kwestię, owszem dać wsparcie, pomóc słowem, oparciem, namawiać ale nie gromić, straszyć czy przeklinać, a niestety nieraz na mszy słyszałam takie słowa..
To smutne, że tak jest..
Smutne, że wszyscy chcą decydować za kogoś..
Że kobieta pozostaje sama, wyklęta czy wykluczona bo jej decyzja nie spotkała się z aprobatą otoczenia.. To po prostu smutne..



poniedziałek, 1 października 2012

Bo Ty jeszcze masz w perspektywie jeden urlop macierzyński..

Wczorajszy dzień, niedziela.. sąsiedzi zaprosili nas na kawkę i ciasto, więc ja na szybko także upiekłam ciasto i udalismy się na kawusię..
Siedzimy, delektujemy się swoimi wypiekami, obserwujemy dzieciaki, gdy nagle sąsiadka (mama dwójki dzieciaków: Natalii - 5lat i Samuela - 2 lata) zwraca się do mnie.. Magda, ale Ci dobrze.. TY to masz w perspektywie chociaż jeszcze jeden urlop macierzyński! Troszkę mnie tym zaskoczyła.. Nieraz rozmawiałyśmy, że chcemy mieć po dwójce dzieciaków. Ona, podobnie jak ja dopiero co rozpoczęła pracę, tyle, że jak stwierdziła - nie czeka jej już nic innego niż praca.. Przykre to trochę, że kobieta postrzega macierzyństwo jako ucieczkę czy odskocznię od pracy, jednak niestety obawiam się, że sporo jest kobiet, które podobnie to odbiera i odczuwa.
A ja? Ja chyba także się cieszę, że jeszcze raz będę mogła "odpocząć" od pracy, ale najbardziej na świecie cieszę się, że jeszcze raz będę mogła obdarować swoją miłością maleńką istotę..

Kolejna minuta, kolejna godzina, kolejny dzień, tydzień, miesiąc..

To już minął miesiąc odkąd pracuję.. miesiąc podczas którego wiele się wydarzyło i tak naprawdę nadal nie wiem jak to dalej poukładać.. Czasem jestem na siebie zła, że tak to przeżywam i że jakoś nie umiem sobie wszystkiego ułożyc, bo..
nadal biegam między domem a pracą, nadal biegam od przystanku do domu i z domu na przystanek, nadal się spieszę.. a wszystko dlatego, że nadal jestem aż za nadto obowiązkowa i surowa dla siebie.. No nie umiem jakoś wyluzować, nie umiem nie denerwować sie gdy nie zdążę na pociąg do domu.. martwię się, gdy coś się dzieje a ja nie mam na to wpływu...

Moje nerwy były już wystawione na próbę podczas tego miesiąca.. Moja praca jest taka, że niestety jestem uzależniona od innych osób - współpracowników, no i niestety aby doprowadzić sprawę do końca muszę współpracować z co najmniej 4 osobami z różnych działów..No i większość osób, kobiet muszę dodać, choć oczywiście to nie reguła, rozumie mnie i moją sytuację..ale jak napisałam, nie wszyscy, no i trafiłam na takiego pana (mała litera celowa), który stwierdził, że o 13.00 idzie na obiad i nie obchodzi go fakt, że muszę czekać aż skończy, że ucieknie mi pociąg, że spieszę się do dziecka.. nie powiem, poczułam się jakbym dostała obuchem w łeb, łzy same, bezwiednie leciały po policzku.. To był dzień kiedy w domu byłam 3h później niż zwykle, ale "kolega" chociaż obiad zjadł..

Teraz, po miesiącu mogę stwierdzić, że praca jest dla mnie jedynie dodatkiem do prawdziwego życia jakim jest rodzina i mimo, że miło jest otrzymać wypłatę po roku przerwy, to jednak oddałabym każde pieniądze za spędzony czas z moim synkiem..